Kawa tylko z kawy a może z żołędzi?
Pierwsze zadanie to nazbieranie żołędzi. Chwilę nam zajęło dotarcie na miejsce i mimo sprzyjającego miejsca z często rosnącymi dębami zebranie dwóch dużych garści zajęło nam kilkanaście minut. Do miejsca, gdzie chcieliśmy rozpalić ogień mieliśmy spory kawałek, mżawka nie odpuszczała, wiedzieliśmy że będzie wszystko mokre. Po drodze zebraliśmy jeszcze spore kawałki brzozowej kory. Na samym końcu wycieczki zabraliśmy jeszcze kilka brzozowych gałęzi i spora gałąź sosnową z igłami i szyszkami. po ułożeniu platformy z patyków i przygotowania wspólnie drewna do ogniska kora brzozowa przyjęła ogień mimo że była cała mokra.
Długo trwało utrzymanie ognia i wytworzenie potrzebnego żaru, wilgoć i padający deszcz skutecznie utrudniał palenie przemoczonym drewnem.
Udało się wytworzyć sporą ilość żaru do gotowania i prażenia żołędzi. W międzyczasie przygotowywaliśmy żołędzie do ługowania w z popiołem. Łuskaliśmy aby pozbyć się łupinek, które zawierają bardzo dużo taniny. Wyłuskane i pocięte żołędzie wrzuciliśmy do menażki zasypaliśmy popiołem i gotowaliśmy. Tak cztery razy gotowaliśmy. W międzyczasie część wyłuskanych zaczęliśmy prażyć. Próbowaliśmy też zrobić żołędziowy popcorn – łupinka pięknie skacze zostawiając w bliżej nieokreślonym miejscu wnętrze. Nie polecam tego robić bez solidnego przykrycia, bo można stracić oko lub zarobić solidnego siniaka.
Uprażone żołędzie [część bezpośrednio a cześć była uprzednio zagotowana kilkukrotnie z popiołem] stłukliśmy w moździerzu.
Po zaparzeniu wyszła bardzo dobra w smaku kawa.
Większość wyługowanych przeznaczyliśmy na suszenie i zrobienie mąki, część uprażyliśmy na kolejna porcję kawy.
Zapraszamy na kolejne warsztaty.